I pana Tadeusza z Zofiją przywodzi. Tadeusz, lewą dłonią dotykając głowy, Pozdrowił swych dowódców przez ukłon wojskowy. Zofija z opuszczonem ku ziemi wejrzeniem, Zapłoniwszy się, gości witała dygnieniem (Od Telimeny pięknie dygać wyuczona). Miała wianek na głowie jako narzeczona, Zresztą ubior ten samy, w jakim dziś w kaplicy Należy jednak pamiętać, że nie jest on typowym wzorcem romantycznym, stanowi on odrębny wzorzec bohatera stworzonego specjalnie na potrzeby „Pana Tadeusza”. Jest to jeden z najciekawiej zarysowanych bohaterów literatury romantyzmu, który trwale zapisał się w świadomości narodu – tak nie stało się w przypadku bohaterów Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza. W ślad gospodarza wszystko ze zniwa i z boru, I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu. Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy Stado cielic tyrolskich z mosięznymi dzwonki; Tam konie rzące lecą ze skoszonej łąki; Wszystkie rozwiązania dla OPOWIADANIE TADEUSZA MICIŃSKIEGO. Pomoc w rozwiązywaniu krzyżówek. Hasła do krzyżówek Ksiądz z „Pana Tadeusza” Czas i miejsce akcji „Pana Tadeusza”: akcja toczy się na Litwie w dworku Soplicowie oraz w Dobrzynie. Historia zaczyna się latem i opisuje 5 dni z 1811 roku, a kończy się wiosną roku 1812 (trwa jeden dzień). Dialogi, opracowane przez Piotra Wereśniaka, są skrócone i zagęszczone. Znikną liczne opisy przyrody, tak charakterystyczne dla "Pana Tadeusza". Zastąpi je obraz. "Pan Tadeusz" jest utworem poetyckim, przeznaczonym do czytania, ale w żadnym z dzieł polskiej literatury nie widać tylu obrazów przyrody, ludzi i zdarzeń, jak tutaj. Ksiądz nie ma jednak czasu, aby dobrze je wytłumaczyć, gdyż widząc pędzącego na koniu Tadeusza, zaniepokojony podąża za nim. Za tę decyzje przyjdzie mu słono odpokutować, gdyż słowa jego, opacznie zinterpretowane przez Gerwazego, dadzą pretekst do zbrojnej napaści na Soplicowo, a co za tym idzie do przedwczesnego starcia z II Księga „Pana Tadeusza”. Wszystkie rozwiązania dla LUBA TADEUSZA SOPLICY. Pomoc w rozwiązywaniu krzyżówek. postać z „Pana Tadeusza” / Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Rejent Bolesta – postać z poematu Adama Mickiewicza Pan Tadeusz; urzędnik. Jest właścicielem charta Kusego. Przez większość utworu toczy spór z Asesorem, ostatecznie spór zostaje zakończony dzięki wspólnemu upolowaniu zająca przez Kusego i Sokoła oraz wymianie Hasło do krzyżówki „ksiądz z pana Tadeusza” w słowniku krzyżówkowym. W naszym leksykonie krzyżówkowym dla wyrażenia ksiądz z pana Tadeusza znajduje się tylko 1 opis do krzyżówek. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową. daw25AH. Badacze twórczości Mickiewicza zgodnie podkreślają, że Pan Tadeusz był niespodziewany rezultatem twórczej muzy poety. Początek lat trzydziestych XIX wieku był czasem niezwykle dla Mickiewicza trudnym. Przygnębienie po upadku powstania listopadowego, żal i po części także wstyd z powodu tego, iż nie wziął on udziału w walkach, a do tego konieczność udania się na emigrację – wszystko to na pewno nie skłaniało do snucia takiej wizji ojczyzny, jaką ukazał nam w poemacie. Przy czym nie tylko pojawił się on nieoczekiwanie, ale równie nieoczekiwanie rozrastał się pod piórem poety. Jak bowiem wynika z zachowanej korespondencji autora, początkowo planował on napisać ok. pięciu ksiąg poematu. Stopniowo powiększała się ta liczba do ośmiu, aż wreszcie do jedenastu ksiąg, gdyż Księga XI zyskała w pierwotnym zamyśle podtytuł Pieśń ostatnia . Jak wiemy, ostatecznie skończyło się na dwunastu księgach wierszem oraz epilogu. Jeśli chodzi o czas powstania dzieła to możemy go datować na okres od 1831 r. do 13 lutego 1834r, gdyż datę tę zanotował z dokładnością sam autor. Proces powstawania dzieła można dość wiernie odtworzyć z relacji poety zawartych w listach do przyjaciół. Problem sprawia tylko określenie daty rozpoczęcia pracy nad poematem. Przyjmuje się, że pomysł mógł się zrodzić jeszcze w 1831 r., podczas pobytu w Wielkopolsce. Ogólnie, jak wyliczył S. Pigoń, „wyobraźnie poety zajęta była utworem przez jakieś piętnaście miesięcy, a praca nad nim, jeśli odliczymy przerwy, trwała około dziewięciu miesięcy” (S. Pigoń, Wstęp [w:] A. Mickiewicz, Pan Tadeusz , Kraków 1971, s. XVII). Mimo iż powstanie Pana Tadeusza było dość niespodziewane, można wskazać przynajmniej kilka źródeł inspiracji, które złożyły się na genezę dzieła. Stanisław Pigoń, wybitny mickiewiczolog i autor wstępu do wydania epopei w serii Biblioteka Narodowa, dzieli owe czynniki na zewnętrzne i wewnętrzne. Do tych pierwszych zalicza przede wszystkim atmosferę literacką epoki, w której przynajmniej od czasów oświecenia odczuwalny był „głód epopei”. Tłumaczenia dzieł zagranicznych, np. „Jerozolimy wyzwolonej” Tassa, nie tylko nie wystarczały, ale wręcz pogłębiały poczucie braku. Mickiewicz, wyrosły na gruncie klasycyzmu, żywo ten brak odczuwał. Od najmłodszych lat żywo interesował się poezją opisową. Jako kolejny z czynników zewnętrznych można przywołać ożywienie się dyskusji na temat kwestii narodowych, co miało swoje odbicie w twórczości Mickiewicza z tamtego okresu. Powstają wtedy „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego” (1832) oraz artykuły w „Pielgrzymie polskim”, traktujące o położeniu Polaków. Cały czas pracuje także poeta nad dalszymi częściami „Dziadów”. To swoiste ożywienie się tematyki narodowej pod piórem poety pozwala przejść do omówienia czynników wewnętrznych, składających się na genezę Pana Tadeusza . Wskazuje się bowiem na przypadający na czas powstania poematu proces kształtowania się swoistego patriotyzmu Mickiewicza. Nie jest stwierdzeniem zbyt odkrywczym zauważenie, że Pan Tadeusz wyrasta z usilnej tęsknoty za ojczyzną, za ziemią rodzinną. Nie motywuje to jednak kształtu obrazu Litwy, jaki poeta zawarł w dziele. Kształt ów wynika z czegoś więcej, tzn. z podwójności tęsknoty. „ Dziś dla nas, w świecie nieproszonych gości W całej przeszłości i w całej przyszłości Jedna już tylko jest kraina taka. W której jest trochę szczęścia dla Polaka. Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie Święty i czysty, jak pierwsze kochanie, (...) Wieszcz nie tylko tęskni za ziemią rodzinną, którą musiał fizycznie opuścić, ale także za określoną wizją kraju lat dziecinnych, którą przechowuje w pamięci, a która odchodzi już w zapomnienie. Dlatego też mamy ciągle, niemal refrenicznie pojawiające się określenie „ostatni”. Taki obraz Litwy w momencie pisania Pana Tadeusza należał już do przeszłości. Przechowanie go zawdzięczał zaś Mickiewicz kolejnemu z czynników pozwalających na powstanie epopei, tzn. niezwykłej sile pamięci. Jak wskazuje Pigoń, była ona wręcz ćwiczona w latach młodzieńczych, kiedy to w środowisku filaretów za punkt honoru obierano sobie znajomość etnograficznych szczegółów ziemi ojczystej. Widać więc, że zainteresowanie pięknem, ale także kulturą i obyczajami było żywe w świadomości poety. Posiadł on niezwykły dar zapamiętywania i usystematyzowania szczegółów w taki sposób, aby tworzyły spójną całość. Przy czym szczególnie interesowało Mickiewicza wszystko to, co polskie, rodzime. strona: - 1 - - 2 - KSIĘGA SZÓSTA. ZAŚCIANEK.[1] TREŚĆ. Piérwsze ruchy wojenne zajazdu — Wyprawa Protazego — Robak s Pa-nem Sędzią radzą o rzeczy publicznéj — Dalszy ciąg wyprawy Pro-tazego bezskutecznéj — Ustęp o konopiach — Zaścianek szla-checki Dobrzyn — Opisanie domostwa i osoby Maćka Do-brzyńskiego. Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku Świt bez rumieńca; wiodąc dzień bez światła w oku. Dawno wszedł dzień, a jeszcze ledwie jest widomy. Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy Nad ubogą Litwina chatką; w stronie wschodu Widać z bielszego nieco na niebie obwodu, Że słońce wstało, tędy ma sstąpić na ziemię, Lecz idzie nie wesoło i po drodze drzemie. Za przykładem niebieskim, wszystko się spóźniło Na ziemi; bydło późno na paszę ruszyło, I zdybało zające przy poźném śniadaniu; One zwykły do gajów wracać o świtaniu, Dziś okryte tumanem, te mokrzycę chrupią, Te jamki w roli kopiąc, parami się kupią, I na wolném powietrzu myślą użyć wczasu; Ale przed bydłem muszą powracać do lasu. I w lasach cisza. Ptaszek zbudzony nie śpiewa, Otrząsnął piérze z rosy, tuli się do drzewa, Głowę wciska w ramiona, oczy znowu mruży I czeka słońca. Kędyś u brzegów kałuży Klekce bocian; na kopach siedzą wrony zmokłe, Rozdziawiwszy się ciągną gawędy rozwlokłe, Obrzydłe gospodarzom jako wróżby słoty. Gospodarze już dawno wyszli do roboty. Już zaczęły żniwiarki swą piosnkę zwyczajną, Jak dzień słotny ponurą, tęskną, jednostajną, Tém smutniejszą że dźwięk jéj w mgłę bez echa wsiąka; Chrząsnęły sierpy w zbożu, ozwała się łąka, Rząd kosiarzy otawę siekących wciąż brząka, Pogwizdując piosenkę; s końcem każdéj zwrotki Stają, ostrzą żelczca i w takt kują w młotki. Ludzi we mgle nie widać, tylko sierpy, kosy, I pieśni brzmią, jak muzyk niewidzialnych głosy. W środku na snopie zboża Ekonom usiadłszy Nudzi się, kręci głową, roboty nie patrzy, Pogląda na gościniec, na drogi rosstajne, Kędy działy się jakieś rzeczy nadzwyczajne. Na gościńcu i drogach od samego ranka Panuje ruch niezwykły; stąd chłopska furmanka Skrzypi, lecąc jak poczta, stąd szlachecka bryka Czwałem tarkocze, drugą i trzecią spotyka: Z lewéj drogi posłaniec jak kuryer goni, S prawéj przebiegło w zawód kilkanaście koni, Wszyscy spieszą, ku różnym kierują się stronom: Co to ma znaczyć? Powstał ze snopa Ekonom. Chciał przypatrzyć się, spytać; długo stał nad drogą, Daremnie wołał, nie mógł zatrzymać nikogo, Ni poznać we mgle. Jezdni migają jak duchy, Tylko słychać raz po raz tentent kopyt głuchy, I co dziwniejsza jeszcze, szczękanie pałaszy: Bardzo to Ekonoma i cieszy i straszy. Bo choć na Litwie było naonczas spokojnie, Dawno już wieści głuche biegały o wojnie, O Francuzach, Dąbrowskim, o Napoleonie. Miałyżby wojnę wróżyć ci jezdzcy? te bronie?. Ekonom pobiegł wszystko Sędziemu powiedziéć, Spodziéwając się i sam czegoś się dowiedzieć. W Soplicowie domowi i goście po kłótni Wczorajszéj, wstali s siebie nieradzi i smutni. Próżno Wojszczanka damy na kabałę sprasza, Mężczyznom próżno karty dają do marjasza, Nie chcą bawić się ni grać, siedzą cicho w kątkach, Mężczyzni palą lulki, kobiéty przy prątkach; Nawet spią muchy. Wojski, rzuciwszy łopatkę, Znudzony ciszą, idzie pomiędzy czeladkę. Woli w kuchennéj słuchać ochmistrzyni krzyków, Groźb i razów kucharza, hałasu kuchcików; Aż go powoli wprawił w przyjemne marzenie, Ruch jednostajny rożnów kręcących pieczenie. Sędzia od rana pisał zamknąwszy się w izbie, Woźny od rana czekał pod oknem na przyzbie; Sędzia skończywszy pozew, Protazego wzywa, Skargę przeciw Hrabiemu głośno odczytywa: O skrzywdzenie honoru, zelżywe wyrazy, Zaś przeciw Gerwazemu o gwałty i razy; Obudwu o przechwałki, o koszta s powodu Processu, ciągnie w rejestr taktowy do grodu. Pozew dziś trzeba wręczyć ustnie, oczywisto, Nim zajdzie słońce. Woźny z miną uroczystą Wysiągnął słuch i rękę, skoro pozew zoczył; Stał poważnie, a radby z radości podskoczył. Na samą myśl processu czuł że się odmłodził: Wspomniał na dawne lata, gdy s pozwami chodził Po guzy ale razem po zapłaty hojne. Tak żołnierz, który strawił życie tocząc wojnę, A na starość w szpitalach spoczywa kaleki: Skoro usłyszy trąbę lub bęben daleki, Chwyta się z łoża, krzyczy przez sen: bij moskala! I na drewnianéj nodze skacze ze szpitala Tak prędko, że go ledwie może złowić młodzież. Protazy śpieszył włożyć swą woźnieńską odzież: Przecież żupana ani kontusza nie kładzie, One służą ku wielkiéj sądowéj paradzie; Na podróż ma strój inny: szerokie rajtuzy I kurtę, któréj poły podpięte na guzy Można zakasać albo spuścić na kolana; Czapka z uszami, sznurkiem u wierzchu związana, Wznosi się na pogodę, spuszcza się przed słotą. Tak ubrany wziął pałkę i ruszył piechotą, Bo woźni przed processem, jak szpiegi przed bojem, Muszą kryć się pod różną postacią i strojem. Dobrze zrobił Protazy że w drogę pospieszył, Bo niedługoby swoim pozwem się nacieszył. W Soplicowie zmieniano kampanii plany, Do Sędziego wpadł nagle Robak zadumany, I rzekł: Sędzio, to biéda nam s tą panią ciotką, S tą panią Telimeną kokietką i trzpiotką. Kiedy Zosia została dzieckiem w biédnym stanie, Jacek ją Telimenie dał na wychowanie, Słysząc że jest osoba dobra, świat znająca, A postrzegam że ona coś tu nam zamąca, Intryguje i pono Tadeuszka wabi; Śledzę ją; albo może bierze się do Hrabi, Może do obu razem: obmyślmy więc środki Jak się jéj pozbyć, bo stąd mogą urość plotki, Zły przykład i pomiędzy młokosami zwady, Które mogą pomieszać twe prawne układy. — — Układy? krzyknął Sędzia z niezwykłym zapałem, Z układów kwita, już je skończyłem, zerwałem. — A to co? przerwał Robak, gdzie rozum, gdzie głowa, Co tu mi Wasze bajasz, jaka burda nowa? — — Nie z méj winy, rzekł Sędzia, process to wyjaśni: Hrabia pyszałek, głupiec, był przyczyną waśni, I Gerwazy łotr; lecz to do Sądu należy. Szkoda żeś niebył, Księże, w zamku na wieczerzy, Poświadczyłbyś jak Hrabia srodze mnie obraził. — — Po coś Waść, krzyknął Robak, do tych ruin łaził, Wiesz jak zamku nie cierpię; odtąd moja noga Tam nie postanie. Znowu kłótnia! kara Boga! Jakże tam było? powiedz; trzeba tę rzecz zatrzeć, Już mię znudziło wreszcie na tyle głupstw patrzéć, Ważniejsze ja mam sprawy niż godzić pieniaczy, Ale jeszcze raz zgodzę — Zgodzić? Cóż to znaczy! A idźże mi Waść wreszcie s tą zgodą do licha! Przerwał Sędzia tupnąwszy nogą, patrzcie mnicha! Że go przyjmuję grzecznie, chce mnie za nos wodzić. Wiedź Wasze że Soplice nie zwykli się godzić; Gdy pozwą, muszą wygrać: nieraz w ich imieniu Trwał process aż wygrali w szóstém pokoleniu. Dosyć zrobiłem głupstwa s porady Waszeci Zwołując podkomorskie sądy po raz trzeci. Od dzisiaj niéma zgody, niema, niema, niema. (I krzycząc chodził, tupał nogami obiema,) Prócz tego za wczorajszy niegrzeczny uczynek Musi mnie deprekować, albo pojedynek! — — Ale Sędzio, cóż będzie jak się Jacek dowie? Wszak on umrze z rospaczy! Czyliż Soplicowie Nie narobili jeszcze w tym zamku dość złego! Bracie! wspominać nie chcę wypadku strasznego. Wiesz także że część gruntów od zamku dziedzica Zabrała i Soplicom dała Targowica. Jacek za grzech żałując, musiał był ślubować Pod absoluciją, dobra te restytuować. Wziął więc Zosię, Horeszków dziedziczkę ubogą, Hodować, wychowanie jéj opłacał drogo. Chciał ją Tadeuszkowi swojemu wyswatać, I tak dwa poróżnione domy znowu zbratać, I dziedziczce bez wstydu ustąpić grabierzy. — Lecz cóż to? krzyknął Sędzia, co do mnie należy? Ja się nie znałem, nawet nie widziałem z Jackiem; Ledwiem słyszał o jego życiu hajdamackiem, Siedząc wtenczas retorem w jezuickiéj szkole, Potém u wojewody służąc za pacholę. Dano mi dobra, wziąłem; kazał przyjąć Zosię, Przyjąłem, hodowałem, myślę o jéj losie: Dość mnie nudzi ta cała historya babia! A potém czegoż jeszcze wlazł mi tu ten Hrabia? Z jakiém prawem do zamku? Wszak wiész przyjacielu, On Horeszkom dziesiąta woda na kisielu![2] I ma mnie lżyć? a ja go zapraszać do zgody! — — Bracie! rzekł Ksiądz, ważne są do tego powody. Pamiętasz że Jacek chciał do wojska słać syna, Potém w Litwie zostawił: cóż w tém za przyczyna? Oto w domu Ojczyznie potrzebniejszy będzie. Słyszałeś pewnie o czém już gadają wszędzie, O czém ja wiadomostki przynosiłem nieraz: Teraz czas już powiedziéć wszystko, czas już teraz! Ważne rzeczy, mój bracie! Wojna tuż nad nami! Wojna o Polskę! bracie! Będziem Polakami! Wojna niechybna. Kiedy s poselstwem tajemném Tu biegłem, wojsk forpoczty już stały nad Niemnem; Napoleon już zbiéra armiję ogromną, Jakiéj człowiek nie widział i dzieje nie pomną; Obok Francuzów ciągnie polskie wojsko całe, Nasz Józef, nasz Dąbrowski, nasze orły białe! Już są w drodze, na piérwszy znak Napoleona Przejdą Niemen, i bracie! Ojczyzna wskrzeszona! — Sędzia słuchając, zwolna okulary składał, I wpatrując się mocno w Księdza, nic nie gadał, Westchnął głęboko, w oczach łzy się zakręciły.... Wreszcie porwał za szyję Księdza s całéj siły, — Mój Robaku! wołając, czy to tylko prawda? Mój Robaku! powtarzał, czy to tylko prawda? Ileż razy zwodzono! Pamiętasz? gadali: Napoleon już idzie! i my już czekali! Gadano: już w Koronie, już Prusaka pobił, Wkracza do nas! A on! co? Pokój w Tylży zrobił! Czy tylko prawda? Czy ty nie zwodzisz sam siebie? — — Prawda, zawołał Robak, jak Pan Bóg na niebie! — — Błogosławioneż niechaj będą usta, które To zwiastują, rzekł Sędzia, wznosząc ręce w górę. Nie pożałujesz twego poselstwa Robaku, Nie pożałuje klasztor; dwieście owiec z braku Daję na klasztor. Księże, tyś się wczoraj palił Do mojego kasztanka i gniadosza chwalił, Dziś, zaraz w tym kwestarskim wozie pójdą oba; Dziś proś mnie o co zechcesz, co ci się podoba, Nie odmówię! Lecz o tym interesie całym Z Hrabią, daj pokój; skrzywdził mnie, już zapozwałem, Czyż wypada? — Załamał ręce Ksiądz zdziwiony. Wlepiwszy oczy w Sędzię, ruszywszy ramiony, Rzekł: To gdy Napoleon wolność Litwie niesie, Gdy świat drży cały, to ty myślisz o processie? I jeszczeż po tém wszyskiém com tobie powiedział, Będziesz spokojnie, ręce założywszy, siedział, Gdy działać trzeba! — Działać? Cóż? Sędzia zapytał. — Jeszcześ, rzekł Robak, z oczu moich nie wyczytał? Jeszcze serce nic tobie nie gada? Ach bracie, Jeźli Soplicowskiéj krwi kroplę w żyłach macie, Uważ tylko: Francuzi uderzają s przodu? A gdyby s tyłu zrobić powstanie narodu? Co myślisz? Niechno Pogoń zarży, niech na Żmudzi Niedźwiedź ryknie! Ach gdyby jakie tysiąc ludzi, Gdyby choć pięćset s tyłu na Moskwę natarło, Powstanie jako pożar wkoło rozpostarło, Gdybyśmy my, nabrawszy Moskwie harmat, znaków, Zwycięscy szli powitać wybawców rodaków? Ciągniemy! Napoleon widząc nasze lance, Pyta co to za wojsko, my krzyczym: Powstańce Najjaśniejszy Cesarzu! Litwa ochotnicy! Pyta: pod czyją wodzą? — Sędziego Soplicy! Ach któżby potém pisnąć śmiał o Targowicy? Bracie, póki Ponarom stać, Niemnowi płynąć, Póty w Litwie Sopliców imieniowi słynąć, Wnuków, prawnuków będzie Jagiełłów stolica Wskazywać palcem, mówiąc: oto jest Soplica, S tych Sopliców co piérwsi zrobili powstanie! — A na to Sędzia: Mniejsza o ludzkie gadanie, Nigdy nie dbałem bardzo o pochwały świata, Bóg świadkiem żem niewinien grzechów mego brata, W politykę jam nigdy bardzo się niewdawał, Urzędując i orząc mojéj ziemi kawał: Lecz jestem szlachcic, radbym plamę rodu zmazać; Jestem Polak, dla kraju radbym coś dokazać, Choć duszę oddać. W szable nie byłem zbyt tęgi, Wszakże biérali ludzie i odemnie cięgi, Wié świat że w czasie polskich ostatnich sejmików Wyzwałem i zraniłem dwoch braci Buzwików, Którzy... Ale to mniejsza. Jakże Wasze myśli? Czy potrzeba żebyśmy zaraz w pole wyszli? Strzelców zebrać, rzecz łatwa; prochu mam dostatek, W plebanii u księdza jest kilka armatek, Przypominam iż Jankiel mówił iż u siebie Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie, Te groty przywiózł w pakach gotowych s Królewca Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca, Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja s synowcem na czele, i? — jakoś to będzie! — — O polska krwi! Zawołał Bernardyn wzruszony, Z otwartemi skoczywszy na Sędzię ramiony, Prawe dziécię Sopliców! Tobie Bóg przeznacza, Oczyścić grzechy brata twojego tułacza; Zawszem ciebie szanował, ale od téj chwili Kocham cię jak gdybyśmy bracią sobie byli. Przygotujemy wszystko, lecz wyjść nie czas jeszcze, Ja sam wyznaczę miejsce i czas wam obwieszczę. Wiém że car wysłał gońców do Napoleona Prosić o pokój; wojna nie jest ogłoszona; Lecz książe Józef słyszał od pana Biniona, Francuza co należy do cesarskiéj rady, Że się na niczém skończą wszystkie te układy, Że będzie wojna. Książe wysłał mnie na zwiady, Z roskazem żeby byli Litwini gotowi Dowieść przychodzącemu Napoleonowi, Że chcą złączyć się znowu s siostrą swą, Koroną, I żądają ażeby Polskę przywrócono. Tymczasem bracie s Hrabią trzeba przyjść do zgody; Jestto dziwak, fantastyk trochę, ale młody, Poczciwy, dobry Polak; potrzebny nam taki, W rewolucyach bardzo potrzebne dziwaki, Wiém z doświadczenia; nawet głupi się przydadzą Byle tylko poczciwi i pod mądrych władzą. Hrabia pan, ma u szlachty wielkie zachowanie, Cały powiat ruszy się jeźli on powstanie; Znając jego majątek każdy szlachcic powie, Musi to być rzecz pewna gdy z nią są panowie. Biegę do niego zaraz. — Niech się pierwszy zgłosi, Rzekł Sędzia, niech przyjedzie tu, niech mnie przeprosi, Wszak jestem starszy wiekiem, jestem na urzędzie! Co się tyczé processu sąd arbitrów będzie... Bernardyn trzasnął drzwiami. — No, szczęśliwa droga, Rzekł Sędzia. Ksiądz wpadł w powóz stojący u proga, Tnie biczem konie, łechce lejcami po bokach; Furknęła kałamaszka, ginie w mgły obłokach, Tylko kiedy niekiedy kaptur mnicha bury Wznosi się nad tumany, jako sęp nad chmury. Woźny już dawniéj wyszedł ku domowi Hrabi. Jak lis bywalec, gdy go woń słoniny wabi, Bieży ku niéj a strzelców zna fortele skryte, Bieży, staje, przysiada coraz, wznosi kitę I wiatr nią jak wachlarzem ku swym nozdrzom tuli, Pyta wiatru czy strzelcy jadła nie zatruli: Protazy zeszedł z drogi, i wzdłuż sianożęci Krąży około domu; pałkę w ręku kręci, Udaje że obaczył kędyś bydło w szkodzie, Tak zręcznie lawirując stanął przy ogrodzie; Schylił się, bieży, rzekłbyś iż derkacza tropi, Aż nagle skoczył przez płot i wpadł do konopi. W téj zielonéj, pachnącéj i gęstéj krzewinie, Koło domu, jest pewny przytułek zwierzynie I ludziom. Nieraz zając zdybany w kapuście, Skacze skryć się w konopiach bespieczniéj niż w chruście, Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni, Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiéj woni. W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka Lub pięści, siedzi cicho aż się pan wyfuka. I nawet często zbiegli od rekruta chłopi Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi. I stądto w czasie bitew, zajazdów, tradowań, Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań Ażeby stanowisko zająć konopiane, Które s przodu ciągnie się aż pod dworską ścianę, A s tyłu pospolicie stykając się s chmielem, Kryie attak i odwrót przed nieprzyjacielem. Protazy, choć człek śmiały, uczuł nieco strachu: Bo przypomniał s samego rośliny zapachu Różne swoje dawniejsze woźnieńskie przypadki. Jedne po drugich, biorąc konopie za świadki: Jako raz zapozwany szlachcic s Telsz Dzindolet, Roskazał mu, oparłszy o piersi pistolet, Wleść pod stół i ów pozew psim głosem odszczekać, Że Woźny musiał co tchu w konopie uciekać. Jak poźniéj Wołodkowicz, pan dumny, zuchwały,[3] Co rospędzał sejmiki, gwałcił trybunały, Przyjąwszy urzędowy pozew, zdarł na szuki, I postawiwszy przy drzwiach s kijami hajduki, Sam nad Woźnego głową trzymał goły rapiér, Krzycząc: albo cię zetnę, albo zjédz twój papiér; Woźny niby jeść zaczął jak człowiek rostropny, Aż skradłszy się do okna wpadł w ogród konopny. Wprawdzie już wtenczas w Litwie nie było zwyczajem Opędzać się od pozwów szablą lub nahajem, I ledwie Woźny czasem usłyszał łajanie: Ale Protazy o téj obyczajów zmianie Wiedzieć nie mógł, bo dawno już pozwów nie naszał. Choć zawsze gotów, choć się Sędziemu sam wpraszał, Sędzia dotąd, przez winny wzgląd na lata stare, Odmawiał jego prośbom; dziś przyjął ofiarę Dla naglącéj potrzeby. Woźny patrzy, czuwa — Cicho wszędzie — w konopie zwolna ręce wsuwa, I roschylając gęstwę badylów, w jarzynie Jako rybak pod wodą nurkujący płynie: Wzniósł głowę — cicho wszędzie — do okien się skrada — Cicho wszędzie — przez okna głąb' pałacu bada — Pusto wszędzie — Na ganek wchodzi nie bez strachu, Odmyka klamkę — pusto jak w zaklętym gmachu; Dobywa pozew, czyta głośno oświadczenie. A wtém usłyszał turkot, uczuł serca drżenie, Chciał uciec; gdy ode drzwi zaszła mu osoba — Szczęściem znajoma! Robak! Zdziwili się oba. Widno że Hrabia kędyś ruszył s całym dworem, I bardzo spieszył, bo drzwi zostawił otworem. Widać że się uzbrajał; leżały dwórurki I sztucce na podłodze, daléj sztenfle, kurki, I narzędzia ślósarskie któremi rynsztunki Poprawiano: proch, papiér; robiono ładunki. Czy Hrabia s całym dworem wyjechał na łowy? Ale po coż broń ręczna? Tu szabla bez głowy Zardzewiała, tam leży szpada bez temlaku: Zapewne wybiérano oręż s tego braku, I poruszono nawet stare broni składy. Robak obejrzał pilnie rusznice i szpady, A potém do folwarku wybrał się na zwiady, Szukając sług żeby się rospytał o Hrabię; W pustym folwarku ledwie wynalazł dwie babie, Od których słyszy że pan i dworska drużyna Ruszyli tłumnie, zbrojnie, drogą do Dobrzyna. Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński Zaścianek Męstwem swoich szlachciców, pięknością szlachcianek. Niegdyś możny i ludny; bo gdy król Jan trzeci Obwołał pospolite ruszenie przez wici[4], Chorąży wojewodztwa, s samego Dobrzyna Przywiódł mu sześćset zbrojnéj szlachty. Dziś rodzina Zmniejszona, zubożała; dawniéj w pańskich dworach, Lub wojsku, na zajazdach, sejmikowych zborach Zwykli byli Dobrzyńscy żyć o łatwym chlebie. Teraz zmuszeni sami pracować na siebie Jako zaciężne chłopstwo! tylko że siermięgi Nie noszą, lecz kapoty białe w czarne pręgi, A w niedzielę kontusze. Strój także szlachcianek Najuboższych różni się od chłopskich katanek: Zwykle chodzą w drylichach albo perkaliczkach, Bydło pasą nie w łapciach s kory, lecz w trzewiczkach, I żną zboże a nawet przędą w rękawiczkach. Różnili się Dobrzyńscy między Litwą bracią Językiem swoim, tudzież wzrostem i postacią. Czysta krew Lacka, wszyscy mieli czarne włosy, Wysokie czoła, czarne oczy, orle nosy; Z Dobrzyńskiéj ziemi ród swój starożytny wiedli. A choć od lat czterystu na Litwie osiedli, Zachowali mazurską mowę i zwyczaje. Jeźli który z nich dziecku imie na chrzcie daje, Zawsze zwykł za patrona brać Koronijasza, Swiętego Bartłomieja albo Matyasza. Tak syn Macieja zawzdy zwał się Bartłomiejem, A znowu Bartłomieja syn zwał się Maciejem; Kobiéty wszystkie chrzczono Kachny lub Maryny. By rozeznać się wpośród takiéj mieszaniny, Brali różne przydomki od jakiéj zalety Lub wady, tak mężczyzni jako i kobiety. Mężczyznom czasem kilka dawano przydomków, Na znak pogardy albo szacunku spółziomków; Czasem jedenże szlachcic inaczéj w Dobrzynie, A pod inném nazwiskiem u sąsiadów słynie. Dobrzyńskich naśladując inna szlachta bliska Brała również przydomki, zwane imioniska.[5] Teraz ich każda prawie używa rodzina, A rzadki wié iż mają początek z Dobrzyna, I były tam potrzebne; kiedy w reszcie kraju Głupiém naśladownictwem weszły do zwyczaju. Więc Matyasz Dobrzyński, który stał na czele Całéj rodziny, zwan był Kurkiem na kościele. Potém s siedemset dziewięć-dziesiąt czwartym rokiem, Odmieniwszy przydomek ochrzcił się Zabokiem; Toż Królikiem Dobrzyńscy mianują go sami, A Litwini nazwali Maćkiem nad Maćkami. Jak on nad Dobrzyńskimi, dom jego nad siołem Panował, stojąc między karczmą i kościołem. Widać rzadko zwiédzany, mieszka w nim hołota, Bo brama sterczy bez wrot, ogrody bez płota, Nie zasiane, na grzędach już porosły brzozki: Przecież ten folwark zdał się być stolicą wioski, Iż kształtniejszy od innych chat, bardziéj rozległy, I prawą stronę gdzie jest świetlica miał s cegły. Obok lamus, spichrz, gumno obora i stajnie, Wszystko w kupie, jak bywa u szlachty zwyczajnie; Wszystko nadzwyczaj stare, zgniłe; domu dachy Swiéciły się jak gdyby od zielonéj blachy Od mchu i trawy, która buja jak na łące. Po strzechach gumien, niby ogrody wiszące, Różnych roslin, pokrzywa i krokos czerwony, Zółta dziewanna, szczyru barwiste ogony, Gniazda ptastwa różnego, w strychach gołębniki, W oknach gniazda jaskółcze, u progu króliki Białe skaczą i ryją w niedeptanéj darni. Słowem dwór nakształt klatki albo królikarni. A dawniéj był obronny! Pełno wszędzie śladow, Że wielkich i że częstych doznawał napadów. Pod bramą dotąd w trawie, jak dziecięca głowa, Wielka, leżała kula żelazna działowa Od czasów szwedzkich: niegdyś skrzydło wrót otwarte Bywało o tę kulę jak o głaz oparte. Na dziedzińcu spomiędzy piołunu i chwastu Wznoszą sie stare szczęty krzyżow kilkunastu, Na ziemi nieświęconéj; znak że tu chowano Poległych śmiercią nagłą i niespodziéwaną. Ktoby uważał z bliska lamus, spichrz i chatę, Ujrzy ściany od ziemi do szczytu pstrokate Niby rojem owadów czarnych; w każdéj plamie Siedzi we środku kula jak czmiel w ziemnéj jamie. U drzwi domostwa wszystkie klhaki, ćwieki, haki, Albo ucięte, albo noszą szabel znaki: Pewnie tu probowano hartu Zygmuntówek, Któremi można śmiało ćwieki obciąć z główek, Lub hak przerżnąć, w brzeszczocie nie zrobiwszy szczerby. Nade drzwiami, Dobrzyńskich widne były herby; Lecz armaturę, sérów zasłoniły pułki, I zasklepiły gęsto gniazdami jaskółki. Wewnątrz samego domu, w stajni i wozowni, Pełno znajdziesz rynsztunków jak w staréj zbrojowni. Pod dachem wiszą cztéry ogromne szyszaki, Ozdoby czół marsowych: dziś Wenery ptaki Gołębie w nich gruchając karmią swe pisklęta. W stajni kolczuga wielka nad żłobem rospięta I pierścieniasty pancerz służą za drabinę, W którą chłopiec zarzuca źrebcom dzięcielinę. W kuchni kilka rapiérów kucharka bezbożna Odhartowała, kładąc je w piec zamiast rożna; Buńczukiem, łupem z Wiednia, otrzepywa żarna: Słowem wygnała Marsa Ceres gospodarna, I panuje s Pomoną, Florą, i Wertumnem Nad Dobrzyńskiego domem, stodołą i gumnem. Ale dziś muszą znowu ustąpić Boginie: Mars powraca. O świcie zjawił się w Dobrzynie Konny posłaniec; biega od chaty do chaty, Budzi jak na pańszczyznę; wstają szlachta braty, Napełniają się ciżbą zaścianku ulice, Słychać krzyk w karczmie, widać w plebanji świce; Biegą; jeden drugiego pyta co to znaczy, Starzy składają radę, młódź konie kulbaczy, Kobiety zatrzymują, chłopcy się szamocą, Rwą się biédz, bić się, ale nie wiedzą s kim, o co! Muszą chcąc niechcąc zostać. W mieszkaniu plebana Trwa rada długa, tłumna, strasznie zamieszana, Aż nie mogąc zdań zgodzić, nakoniec stanowi Przełożyć całą sprawę Ojcu Maciejowi. Siedmdziesiąt dwa lat liczył Maciéj, starzec dziarski, Niskiego wzrostu, dawny Konfederat Barski. Pamiętają i swoi i nieprzyjaciele Jego damaskowaną krzywą karabelę, Którą piki i sztyki rzezał nakształt sieczki, I któréj żartem skromne dał imie rózeczki. S konfederata stał się stronnikiem królewskim, I trzymał s Tyzenhauzem Podskarbim litewskim; Lecz gdy król w Targowicy przyjął uczestnictwo, Maciéj opuścił znowu królewskie stronnictwo. I stądto że przechodził partyj tak wiele, Nazywany był dawniéj Kurkiem na kościele, Że jak kurek za wiatrem chorągiewkę zwracał. Przyczynę zmian tak częstych napróżnobyś macał: Może Maciéj zbyt wojnę lubił, zwyciężony W jednéj stronie, znów bitwy szukał z drugiéj strony? Może bystry polityk duch czasu zbadywał, I tam szedł gdzie Ojczyzny dobro upatrywał? Kto wié! to pewna że go nigdy nie uwiodły Ani chęć osobistéj chwały, ni zysk podły, I że nigdy z moskiewską partyą nie trzymał; Na sam widok Moskala pienił się i zżymał. By nie spotkać Moskala po kraju zaborze, Siedział w domu jak niedźwiedź gdy ssie łapę w borze. Ostatni raz wojował poszedłszy z Ogińskim Do Wilna, gdzie służyli oba pod Jasińskim, I tam z rózeczką cudów dokazał odwagi. Wiadomo że sam jeden skoczył z wałów Pragi Bronić pana Pocieja[6], który odbieżany Na placu boju, dostał dwadzieścia trzy rany. Myślano długo w Litwie że obu zabito, Wrócili oba, każdy pokłóty jak sito. Pan Pociej, zacny człowiek, chciał zaraz po wojnie Obrońcę Dobrzyńskiego wynagrodzić hojnie, Dawał mu folwark pięciu dymów w dożywocie, I wyznaczył mu rocznie tysiąc złotych w złocie. Lecz Dobrzyński odpisał: niech Pociej Macieja A nie Maciéj Pocieja ma za dobrodzieja. Odmówił więc folwarku i nieprzyjął płacy; Sam wróciwszy do domu, żył z własnéj rąk pracy, Sprawując ule dla pszczół, lekarstwa dla bydła, Szląc na targ kuropatwy które łowił w sidła, I polując na zwierza. Było dość w Dobrzynie Starych ludzi rostropnych, którzy po łacinie Umieli, i w Palestrze ćwiczyli się z młodu; Było dość majętniejszych; a s całego rodu Maciek prostak ubogi był najwięcéj czczony, Nie tylko jako rębacz rózeczką wsławiony, Lecz jako człek mądrego i pewnego zdania, Znający dzieje kraju, rodziny podania, Zarówno świadom prawa jak i gospodarstwa. Wiedział także sekreta strzelców i lekarstwa, Przyznawano mu nawet (czemu pleban przeczy) Wiadomość nadzwyczajnych i nadludzkich rzeczy. To pewna że powietrza zmiany zna dokładnie, I częściéj niż kalendarz gospodarski zgadnie. Nie dziw tedy że czy to siejbę rozpoczynać, Czy wiciny wyprawiać, czy zboże zażynać, Czy processować, czyli zawierać układy, Nie działo się w Dobrzynie nic bez Maćka rady. Wpływu takiego starzec bynajmniéj nie szukał, Owszem chciał się go pozbyć, klientów swych fukał, I najczęściéj wypychał milczkiem za drzwi domu, Rady rzadko udzielał i nielada komu, Ledwie w niezmiernie ważnych sporach lub umowach Pytany wyrzekł zdanie i w niewielu słowach. Myślano że dzisiejszéj podejmie się sprawy I stanie swą osobą na czele wyprawy; Bo bijatykę lubił niezmiernie za młodu, I był nieprzyjacielem moskiewskiego rodu. Właśnie staruszek chodził po samotnym dworze Nucąc piosenkę Kiedy ranne wstają zorze, Rad że się wypogadza; mgła nie szła do góry, Jak się dziać zwykło kiedy zbierają się chmury, Ale coraz spadała; wiatr rozwinął dłonie I mgłę muskał, wygładzał, rozscielał na błonie, Tymczasem słonko z góry tysiącem promieni Tło przetyka, posrébrza, wyzłaca, rumieni. Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia, Dziewica siedząc w dole krośny ujedwabia I tło ręką wygładza, tymczasem tkacz z góry Zrzuca jéj nitki srébra, złota i purpury, Tworząc barwy i kwiaty: tak dziś ziemię całą Wiatr tumanami osnuł a słońce dzierżgało. Maciéj ogrzał się słońcem, zakończył pacierze, I już się do swojego gospodarstwa bierze. Wyniósł traw, liścia; usiadł przed domem i świsnął: Na ten świst rój królików s pod ziemi wytrysnął. Jako narcyzy nagle wykwitłe nad trawę, Bielą się długie słuchy; pod niemi jaskrawe Przeświecają się oczki, jak krwawe rubiny Gęsto wszyte w aksamit zielonéj darniny. Już króliki na łapkach stają, każdy słucha, Patrzy, nakoniec cała trzódka białopucha Bieży do starca liśćmi kapusty znęcona, Do nóg mu, na kolana skacze, na ramiona; On sam biały jak królik lubi ich gromadzić W koło siebie i ręką ciepły ich puch gładzić, A drugą ręką s czapki proso w trawę miota Dla wróblów, spada z dachów krzykliwa chołota. Gdy się staruszek bawił widokiem biesiady, Nagle króliki znikły w ziemi, a gromady Wróblów na dach uciekły przed gośćmi nowymi Którzy szli do folwarku krokami prędkiemi. Bylito s plebanii przez szlachty gromadę Posłowie wyprawieni do Maćka po radę. Zdala witając starca niskiemi ukłony Rzekli « Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony » — — « Na wieki wieków, amen » starzec odpowiedział, A gdy się o ważności poselstwa dowiedział, Prosi do chaty; weszli, zasiadają ławę. Pierwszy s posłów stał w środku i jął zdawać sprawę. Tymczasem szlachty coraz gęściéj przybywało. Dobrzyńscy prawie wszyscy; sąsiadów nie mało Z okolicznych zaścianków, zbrojni i bezbronni, W kałamaszkach i bryczkach, i piesi i konni, Stawią wozy, podjezdki do brzezinek wiążą, Ciekawi skutku narad koło domu krążą: Już izbę napełnili, kupią się do sieni; Inni słuchają, w okna głowami wciśnieni. W karczmie Żyda Jankiela spotyka się emisariusz ksiądz Robak ze szlachtą litewską, co ma na celu agitację do przygotowania się poprzez powstanie szlacheckie do pomocy Napoleonowi w rozgromieniu Moskali, a tym samym odzyskania niepodległości. Szlachta jednak nie jest „materiałem” na wyzwolicieli: ani łatwym do przygotowania, ani prawdziwie chętnym, by walczyć o utraconą wolność. Ich uwagę bardzo trudno jest księdzu skupić się dłużej na ważnych kwestiach, dlatego musi uciekać się do licznych chwytów karczmie Żyda Jankiela spotyka się emisariusz ksiądz Robak ze szlachtą litewską, co ma na celu agitację do przygotowania się poprzez powstanie szlacheckie do pomocy Napoleonowi w rozgromieniu Moskali, a tym samym odzyskania jednak nie jest „materiałem” na wyzwolicieli: ani łatwym do przygotowania, ani prawdziwie chętnym, by walczyć o utraconą wolność. Ich uwagę bardzo trudno jest księdzu skupić się dłużej na ważnych kwestiach, dlatego musi uciekać się do licznych chwytów rekwizytem, który pozwala Robakowi na okiełznanie szlachty jest tabaka znajdująca się w tabakierce z wizerunkiem Napoleona. Te dwie rzeczy stają się pretekstem do przywoływania przez emisariusza wydarzeń i postaci, miejsc, które związane są historią Polski. I tak tabaka, którą częstuje wszystkich zebranych, według niego pochodzi i jest najlepsza z Jasnej Góry, gdzie robią ją paulini – jest wspomnieniem wolnego Księstwa Warszawskiego. Dodatkowo Robak wzbudza podziw mężczyzn i zapał wyznaniem, że częstował z tej właśnie tabakiery generała Dąbrowskiego, z którym spotkał się, gdy ten walczył o Gdańsk i obiecał, że spotkają się za niecały rok na Litwie. Postać Napoleona wytłoczona w środku pudełeczka stała się pretekstem do opowieści o dokonaniach małego cesarza razem z polskimi chciał przygotować szlachtę do zbrojenia się i zjednoczenia, by pokonać wroga, a tym samym mieć swój wkład w walce Napoleona z Rosją. Jednak obraz szlachty, jaki się stąd wyłania nie jest optymistyczny. Są co prawda pełni dumy i uznania dla wielkich zbrojnych czynów Polaków, ale sami nie potrafią się odpowiednio zorganizować i zmotywować. Ich uwagę od niebagatelnego tematu nieustannie odwracają kłótnie i zwady o najróżniejsze błahostki oraz chęć do picia i jedna myśl przekazana przez Robaka w formie metafory szczególnie zainteresowała hulaków i wówczas byli naprawdę skłonni dowiedzieć się, co ksiądz chciał im przez to powiedzieć. Chodzi o sugestię, że nie wystarczy czekać na Napoleona, ale trzeba najpierw przed jego przybyciem posprzątać dom, który jest tu symbolem ojczyzny. Trzeba zacząć działać zbrojne i oczyszczać pole dla wojsk jednak nie zdążył wyjaśnić towarzyszom sensu użytej przenośni, która źle zinterpretowana przez fanatyka Gerwazego spowodowała później zbyt wczesne starcie z wrogiem, co całkowicie zniszczyło pozytywne efekty, które miał przynieść plan księdza.